Archiwum

Osobowość borderline w koncepcjach psychodynamicznych

Rozpoczynamy na Blogu nowy cykl, który będzie dotyczył rozumienia zaburzenia osobowości borderline w różnych paradygmatach psychologicznych. Chcielibyśmy przybliżyć Czytelnikom sposób rozumienia, a także podstawowe założenia dotyczące leczenia tego zaburzenia, które diagnozuje się obecnie u stosunkowo dużej grupy pacjentów. Zaczynamy od paradygmatu wywodzącego się z klasycznej psychoanalizy, czyli teorii psychodynamicznych.

Współcześnie w literaturze psychodynamicznej zagadnienie osobowości borderline jest najczęściej opisywane w oparciu o koncepcję tzw. organizacji osobowości borderline Otto Kernberga (1967), która ciągle rozwijana jest przez zespół Personality Disorders Institute w Weil Cornell Medical College w Stanach Zjednoczonych. Według tej teorii, tzw. osobowość borderline jest bardzo szerokim pojęciem opisującym nieprawidłową strukturę osobowości, która jest podłożem większości znanych w psychiatrii zaburzeń osobowości (np. narcystycznego, schizoidalnego, histrionicznego, a także zaburzenia osobowości borderline rozumianego tak, jak opisuje się je w klasyfikacjach psychiatrycznych). Przyczyn patologicznej organizacji osobowości borderline upatruje się w interakcji czynników środowiskowych i wewnętrznych predyspozycji jednostki: z jednej strony kluczowy jest uwarunkowany wielowymiarowo wysoki poziom agresji (związany z właściwościami biochemicznymi układu nerwowego, predyspozycjami genetycznymi i doświadczeniem wczesnodziecięcym), z drugiej istotne jest wystąpienie trudnych doświadczeń we wczesnym dzieciństwie (np. wykorzystania seksualnego, opuszczenia, powtarzającej się niedostępności emocjonalnej opiekuna).

Najważniejszą cechą charakteryzującą osobowość borderline w koncepcjach psychodynamicznych jest tzw. patologia uwewnętrznionych relacji z obiektem. Powstają one we wczesnym dzieciństwie, jako reprezentacje odnoszące się do relacji między dzieckiem a opiekunem. Takie wewnętrzne relacje z obiektem podlegają dynamicznym zmianom w wyniku działania wewnętrznych konfliktów, fantazji i mechanizmów obronnych, a ich ostateczny kształt w życiu dorosłym może znacznie odbiegać od rzeczywistych doświadczeń danej osoby. W określonym kontekście uruchamiają się różne wewnętrzne relacje z obiektem, determinując sposób przeżywania i funkcjonowania w danej relacji, np. z życiowym partnerem. W patologii uwewnętrznionych relacji z obiektem upatruje się źródeł charakterystycznego dla osób borderline funkcjonowania interpersonalnego, charakteryzującego się jednostronnym postrzeganiem bliskich osób i samego siebie oraz nagłymi przejściami od idealizacji innych do ich dewaluacji bez wyraźnej zewnętrznej przyczyny. Osoby borderline mają kłopoty z odczuwaniem empatii i adekwatnym rozpoznawaniem uczuć innych osób, mają też tendencję do ich nierealistycznego oraz powierzchownego spostrzegania i rozumienia. Często wycofują się z angażujących emocjonalnie relacji lub przeżywają je w sposób tak konfliktowy, że utrzymanie relacji staje się w pewnym momencie niemożliwe. Charakterystyczne jest dla nich poczucie niepewności co do własnej wartości przy jednoczesnym doświadczaniu wielkościowych fantazji. Takie wewnętrzne relacje z obiektem znajdują tez odzwierciedlenie w poczuciu tożsamości osób borderline, które opisuje się jako „rozproszone”. Mają one problem z określeniem, kim tak naprawdę są, jakie są ich cele i wartości, do czego zmierzają w swoim życiu. Zaburzona tożsamość osób borderline często znajduje swój wyraz w poczuciu chronicznej pustki, depresji oraz braku zainteresowań.

Według założeń psychoterapii psychodynamicznej przyjmuje się, że leczenie osób z osobowością borderline jest leczeniem długoterminowym, tzn. trwa nawet kilka lat. Zalecana częstotliwość spotkań to spotkania dwa razy w tygodniu, jednak jeśli z różnych powodów nie jest to możliwe, spotkania odbywają się raz w tygodniu. Bardzo ważna jest stałość spotkań, które odbywają się zawsze o tej samej porze i nie powinny być odwoływane bez wyraźnej przyczyny. Celem terapii jest wspomaganie pacjentów w integracji wszystkich aspektów ich wewnętrznego świata, tak aby mogli odbierać samych siebie i inne osoby w swoim życiu w adekwatny, zrównoważony i spójny sposób. Bardzo ważnym elementem pracy jest relacja między pacjentem a terapeutą, dzięki której w bezpiecznym otoczeniu gabinetu można obserwować i rozumieć często bardzo bolesny i chaotyczny wewnętrzny świat pacjenta.

Monika Marszał

 

 

Poczucie stałości obiektu a tożsamość.

Podczas rozwoju człowieka,  między pierwszym a trzecim rokiem życia, wykształca się tzw. poczucie stałości obiektu. Oznacza to, że dziecko dostrzega złożoność innych ludzi i związanych z nimi doświadczeń. Jego wewnętrzny świat staje się bardziej spójny, elastyczny i dzięki temu może dobrze przystosowywać się do otoczenia – reagować adekwatnie na różne bodźce i je tolerować. Świat nie jest już podzielony na dobry i zły czyli np. matka nie występuje już jako albo dobra-karmiąca (w momentach gdy jest dostępna i zaspokaja) albo jako zła-opuszczająca (gdy się nie pojawia lub gdy w inny sposób frustruje dziecko). W to miejsce pojawia się matka jako zawsze ta sama osoba, która czasem zaspokaja a czasem nie, ale to wciąż ta sama osoba i mimo „wad” wciąż dobra. To odkrycie jest kluczowe dla rozwoju gdyż pozwala dziecku na kształtowanie elastycznej, silnej osobowości, która potrafi radzić sobie z tym, że świat nie jest doskonały. Dziecko może też dostrzec swoją niedoskonałość i traktować ją jako coś naturalnego, a nie jako „rysę” skazującą na wieczną nieadekwatność.

 

Aby dokonał się ten rodzaj integracji niezbędny jest rozwój poznawczy i dostępność dobrych doświadczeń. Dziecko musi dysponować aparatem poznawczym, który dostrzega złożoność rzeczywistości ale też ta rzeczywistość musi dostarczyć przykładów na to, że można otrzymać zaspokojenie i bezpieczeństwo – taki rodzaj doświadczeń pozwala dzielnie znosić doświadczenia nieprzyjemne i bolesne.

 

Jeśli nie są spełnione te warunki i  stałość obiektu nie zostaje ustalona wówczas osoba pozostaje z rozszczepioną wewnętrzną organizacją. Mówimy wówczas o dyfuzji tożsamości, której rezultatem jest nieumiejętność zaangażowania się w związek czy w pracę. Taka osoba może przejawiać brak ciągłości doświadczenia – nie ma pełnego poczucia siebie, swoich wartości, dążeń. Nie ma poczucia Ja, które powinno funkcjonować jako coś co jest określone i raczej niezmienne. W dyfuzji tożsamości wiele zależy od kontekstu, wszystko jest płynne, zmienne, skrajne i zależy od kontekstu – np. ‘Jeśli idzie mi dobrze w pracy lub związku, wówczas świat jest wspaniały a ja wartościowy. Jeśli jednak ktoś mnie zawiedzie wówczas życie jest do niczego, a ja nie doświadczam niczego oprócz upokorzeń.’ Nie pojawia się bardziej subtelna refleksja, opinie są niespójne i gwałtowanie się zmieniają. Osoby takie mają również często kłopot w odczytywaniu nastrojów i emocji innych ludzi, a co za tym idzie nie potrafią na nie trafnie odpowiedzieć – prowadzi to do nieporozumień i problemów w nawiązywaniu oraz utrzymywaniu relacji. Obrazy innych ludzi (jak i obraz własny) są zniekształcone, często karykaturalne i niestałe – przez co życie może być odczuwane jako trudne i nieznośne. Osoby takie często zgłaszają się po pomoc, której rzeczywiście potrzebują. Mówią o poczuciu pustki, bezsensu, o samotności i złości na niesprawiedliwość, którą widzą wszędzie. Proces terapeutyczny jest dla nich trudny, gdyż w nim również odtwarza się ich wzorzec przeżywania rzeczywistości: terapeuta może wydać się pomocny i kompetentny tylko po to by na następnym spotkaniu zafunkcjonować w umyśle pacjenta jako odrzucający, obojętny albo głupi. To prowadzi do porzucania terapii i wiecznego, skazanego na porażkę, poszukiwania idealnego terapeuty. Jeśli jednak pacjent wytrwa w kontakcie terapeutycznym wówczas daje sobie szansę na doświadczenie korekcyjne, w którym życzliwość i stanowczość terapeuty stwarzają przestrzeń na dokonanie się integracji, która z różnych względów nie powiodła się na najwcześniejszym etapie życia.


 

Teoria relacji z obiektem. Margaret Mahler.

Teorie relacji z obiektem konceptualizują rozwój człowieka, proces kształtowania się tożsamości i relacji z otoczeniem. Jak we wszystkich teoriach z obszaru psychoanalitycznego, nacisk kładzie się tu nie na realność, ale na świat wyobrażeń i przeżyć. Teorie relacji z obiektem ujmują świat tych przeżyć w odniesieniu do określonego innego, do osoby – czyli w języku teorii do „obiektu”. To co wydaje się istotne to rodzaj ”emocjonalnego zabarwienia” jakie wywołują w dziecku nawiązywane przez niego relacje (przede wszystkim z matką).  

Jedną z przedstawicielek teorii jest Margaret Mahler. Wyróżniła ona fazy rozwoju dziecka, opisując je właśnie w odniesieniu do charakteru relacji i sposobu jej doświadczania przez rozwijającego się człowieka:

Faza autyzmu ( do 2 miesiąca), faza symbiozy (2-6 m-c), faza separacji – indywiduacji (6-24 m-c).

W fazie autyzmu dziecko stanowi coś na kształt zamkniętego systemu, pozostaje w stanie izolacji psychicznej, w pół-śnie, doznaje skrajnych stanów: ekstazy, przyjemności i poczucia rozpadu, „nieszczęścia”. Niemowlę jest zainteresowane jedynie redukcją napięcia, a źródło tego napięcia jak i jego rozładowania umiejscawia w sobie, nie jest świadome istnienia innych ludzi.

W fazie symbiozy dziecko „wyczuwa” obecność „innego”, ale nie w kategorii odrębnego bytu. Matka postrzegana jest w kategoriach pomocy w redukcji doświadczanych stanów frustracji. Stanowi z dzieckiem jedność. Ta faza to dopiero zapowiedź rozwoju poczucia Ja i innych. Jeśli dziecko doświadcza na tym etapie dobrej opieki wytwarza wewnętrzne poczucie siły, sensu, ufności. Pozytywne doświadczenia z tego okresu to podstawa do rozwoju relacji i tożsamości.

Od około 6 miesiąca rozpoczyna się etap separacji – indywiduacji. Dziecko zaczyna różnicować Ja od nie-Ja. Odkrywa odrębność matki. A następnie odrębność między matką a innymi. Dzięki tym procesom dziecko uczy się rozróżniać świat wewnętrzny od zewnętrznego oraz dokonywać rozróżnień w obrębie ostatniego. Zaczyna rozumieć, że jest sobą tzn. że różni się od innych:  w ten sposób nabiera poczucia indywidualności.

Obrazek

Dziecko, by zdrowo się rozwijać, musi oddzielić się od matki. Rozwój poczucia pewności siebie wymaga separacji. Dziecko poprzez umiejętność poruszania się zaczyna eksplorować otoczenie i ustalać swoje preferencje – może samodzielnie zbliżać się do przyjemności i oddalać od przykrości. Zrozumienie swojego poczucia odrębności niesie ze sobą świadomość tego, że matka nie zawsze będzie dostępna. Na to odkrycie dziecko reaguje wzmożoną potrzebą kontaktu, chce by matka uczestniczyła we wszystkich jego czynnościach (jest to tzw. faza powtórnego zbliżenia). Dziecko pragnie autonomii ale potrzebuje też bliskości. Ważne by rodzic potrafił zgodzić się na rodzącą się w dziecku potrzebę niezależności i jednocześnie nie pozbawiał go opieki i zainteresowania. Dzięki temu pokazuje możliwość pogodzenia tych dwóch pragnień, w innym wypadku dziecko może poczuć się ukarane za swojej tendencje do uniezależniania się i w przyszłości może przejawiać przesadną potrzebę bycia blisko z innymi przy jednoczesnym lęku przed tą bliskością. 

Do 4 roku życia dziecko powinno wykształcić w sobie poczucie stałości obiektu. Oznacza to, że ceni obiekty (innych ludzi) nie tylko za to, że są źródłem zaspokojenia, ale za to że są – nawet jeśli czasem są frustrujący (niedostępni, niezaspokajający). Dziecko w tym okresie ma wykształconą wewnętrzną, stałą reprezentację obiektu tzn. pamięta matkę, potrafi przywołać jej złożony obraz i ten rodzaj uwewnętrznienia może nieść ukojenie gdy matki w pobliżu nie ma. To pozwala na funkcjonowanie bez rodzica, tworzy poczucie pewności siebie i swojej wartości, pozwala na odważną eksplorację otoczenia w poczuciu, że wszystko będzie dobrze – nawet gdy jest się bez opiekuna.

Każde dziecko będzie doświadczało wszystkich tych etapów w indywidualny sposób. Oprócz pewnych prawidłowości rozwojowych jest też tendencja do przeżywania doświadczeń w określony sposób. Niektóre dzieci wykazują większą tolerancję na pojawiające się frustracje, np. na nieobecność matki. Dla jednego dziecka brak natychmiastowej odpowiedzi matki na sygnalizowanie głodu nie będzie kłopotliwe a dla innego tak. Jest to istotne z punktu widzenia kształtowania się w dziecku „przekonania” na temat świata, jako raczej zaspokajającego lub opuszczającego, a w modelowym i pożądanym kształcie jako  takiego i takiego – czyli zróżnicowanego, ambiwalentnego. O wadze dokonania tej integracji (wykształcenia rozumienia, że jedna i ta sama osoba jest czasem dobra a czasem zła) następnym razem.

Dwa pytania na temat buntu nastolatka

parents

Dlaczego nastolatek buntuje się przeciwko rodzicom?

Bunt jest skutkiem eksternalizacji, czyli „wyrzucenia na zewnątrz“ konfliktu. Łatwiej walczyć z realnym rodzicem niż zmierzyć się z wewnętrznym konfliktem i zdać sobie sprawę z tego, że w świecie czekają decyzje do podjęcia i obowiązki do wypełnienia, a przede wszystkim zadanie określenia jakim się jest człowiekiem. Młody człowiek nie ma jeszcze mocnego „kręgosłupa moralnego“, jednak czuje jego konieczność. Nie jest jeszcze pewny czy uda mu się dostosować do reguł i stać się pełnowartościowym dorosłym i dlatego spotyka się z silnym lękiem („Czy mi się uda?“, „Czy dam radę?“), czuje się też samotny, nierozumiany. I tutaj pojawia się grupa – to w niej adolescent umieszcza swoje superego – standardy i reguły grupy są przestrzegane i to z nimi utożsamia się młody człowiek. Rodzice są dewaluowani, wydają się nadmiernie usztywnieni albo zachowujący się niewłaściwie – tak czy inaczej nastolatka często zawstydza ich zachowanie, zabrania im on dostępu do pewnych swoich spraw i regularnie spiera się z nimi pokazując jak bardzo go nie rozumieją i nie znają. Walka z rodzicami jest  naturalnym etapem na drodze do dorosłości, nastolatek mierząc się z nimi, mierzy się ze swoim wewnętrznym światem, pełnym pytań i niepewności. Także odwagi drodzy rodzice! To wszystko ma sens:)

Co powinno nastąpić po okresie buntu?

Nastolatek będzie musiał zaakceptować pewne standardy a odrzucić inne. Zobaczy też rodziców w nowym świetle – jako bardziej „ludzkich“ czyli takich, którzy mają swoje wady i zalety, nie są ani idealni ani beznadziejni – są jacy są i tacy są wystarczająco dobrzy. Młody człowiek buduje sumienie, w którym rozstrzyga co jest dobre a co złe, jakie są jego cele, jakim chce być człowiekiem, jakie wartości są dla niego ważne. Sumienie takie, zwane superego, ma być na tyle silne żeby wyznaczało mocne granice, ale też realne – stadardy mają być do spełnienia, a cele do zrealizowania. W innym przypadku może narazić na poczucie wiecznej nieadekwatności. Pragnienie ideału jest pragnieniem skazanym na frustrację, chodzi raczej o osiągnięcie stanu pewnej stabilności – zwłaszcza w nastroju – co oznacza, że człowiek zaczyna czuć się dobrze „we własnej skórze“ i może ruszać w świat:)

owl

Morderczy sukces

Czy brak sukcesu w życiu może być wynikiem przekonania, że sukces zabije rodzica? Brzmi to dość dziwacznie i dramatycznie natomiast jest to perspektywa niektórych teorii nieświadomościowych. Gdy przyszła z redakcji prośba o artykuł,  jedną z propozycji było przyjrzenie się sukcesowi i ograniczeniom jakie w tym obszarze stawia kobiecie społeczeństwo i jakie stawie sobie ona sama. Na społeczeństwie się nie znam, na co dzień zajmuję się wiedzą z zakresu psychopatologii człowieka aplikowaną w indywidualnych przypadkach. I w oparciu o tę wiedzę przedstawię krótko kilka pomysłów, które mogą rzucać światło na to dlaczego w życiu niektórych osób brak jest miejsca na rozmach w działanich, które mogłyby prowadzić do sukcesu przy jednoczesnej obecności pragnienia jego osiągnięcia. Zobaczmy co się dzieje, gdy w naszej wyboraźni, sukces zabija.

Według teorii psychodynamicznych człowiekiem mogą powodować nieświadome motywacje i fantazje. Mogą przybierać różne, często irracjonalne i niedorzeczne kształty. Tworzą się na bardzo wczesnym etapie rozwoju stąd ich dziwaczność i oderwanie od realności. Pisałam już w poprzednim artykule o kształtowaniu się nieświadomych fantazji, które mogą przybierać w dziecku formę przekonania, że musi ono myśleć i działać według konkretnego schematu, w innym wypadku może narazić siebie, a także swojego rodzica na cierpienie. Dziecko może odbierać świat bardzo wprost i tworzyć przekonania, które nie mają nic wspólnego z zasadami logiki stąd np. pomysły o tym, że rodzice zmieniają światła drogowe pedałami w samochodzie. Dwie współwystępujące ze sobą rzeczy dzieci mogą łączyć na zasadzie przyczynowo-skutkowej. Dziecko może też obwinić się za smutek, niezadowolenie, agresywność rodzica. Nie rozumie jeszcze na co ma wpływ, a na co nie i może dokonać nieracjonalnych przyporządkowań. Jeśli mama na złe zachowanie dziecka reaguje bólem głowy i np. kładzie się do łóżka na cały dzień, wówczas dziecko może mieć poczucie, że jego zachowanie realnie krzywdzi rodzica, zabiera mu zdrowie, a w bardziej dramatycznej odsłonie nawet i życie. A dziecku rodzic jest potrzebny żywy! Dziecko potrzebuje jego obecności i jego miłości, i jest w stanie zrobić wiele by to sobie zapewnić. Dlatego nie przechodzi obojętnie obok możliwości, że jego działania mogły skrzywdzić rodzica. Przeżywa poczucie winy i strach, że rodzic w odwecie opuści je lub w inny sposób pozbawi swojej miłości. Dlatego woli zaniechać pewnych zachowań. Zmienia się to trochę w okresie dojrzewania kiedy separujemy się od rodziców i zaczynamy dostrzegać, że niewypełnianie wymagań rodziców (tych realnych i tych antycypowanych) wcale nie ma tragicznych skutków, zaczynamy rozumieć, że rodzice nie są już niezbędni do przetrwania. Dzięki temu zyskujemy na poczuciu wolności i niezależności. Możemy postępować odważniej. Jednak bywa tak, że separacja się nie powiedzie i na poziomie psychicznym pozostajemy zależni a fantazje o naszym wpływie na innych ludzi towarzyszą nam przez całe życie, przechowywane na nieświadomym poziomie naszego życia psychicznego. Stamtąd zarządzają naszym zachowaniem, naszymi wyborami, naszym samopoczuciem.

Przekonanie, że nasze poczynania (np. dążenie do sukcesu) mogą mieć mordercze skutki jest jedynie nieświadomą fantazją. Nikt przy zdrowych zmysłach, nie miałby chyba wątpliwości, że odnoszeniem sukcesów krzywdy zrobić się nie da. Jednak nie o zmysły i racjonalność tu chodzi, a o nieświadomość. Między innymi ten temat porusza w swojej książce pt. “Matka, madonna, dziwka. Idealizacja i poniżenie macierzyństwa” Estela Welldon. Autorka skupia się przede wszystkim na kobietach i porusza tematy kobiecej perwersji, seksualności, agresji, wewnętrznych ograniczeń. Pisze o tematach trudnych i ważnych, rozprawia się ze stereotypowym obrazem kobiety i z pewnością skłania do zastanowienia. Welldon zwraca uwagę również na problem kobiecego sukcesu i wskazuje na to, że sukces wymaga inicjatywy, która wciąż jest kojarzona ze światem męskim. Bywa tak, że kobieta, która osiąga sukces przeżywa rodzaj konflitku gdyż ma poczucie wkroczenia na “męskie” terytorium i przeżywa zakłopotanie związane ze swoją kobiecością. Czy możliwe jest bycie kobietą w męskim świecie? Powoduje to, że nie potrafi w pełni docenić swoich dokonań albo odczuwa irracjonalne poczucie winy albo lęk. Może być to również lęk przed odwetem – ze strony mężczyzn, ale też ze strony matki. Jeśli matka kobiety nie realizowała się na polu intelektualnym – czy to ze względów dyspozycyjnych czy ekonomicznych – kobieta może odczuwać przymus lojalności, który realizuje poprzez nie odnoszenie sukcesu lub poprzez trudności w jego osiągnięciu. Kobieta może dewaluować swoje zdolności intelektualne nawet jeśli ma osiągnięcia zawodowe, naukowe itp. Może też realizować się intelektualnie do pewnego momentu, rezygnując z awansu lub też podejmowania działań, które mogłyby rozwinąć jej karierę. Wewnętrzny, nieświadomy “głos” może podpowiadać, że “już wystarczy”. To forma nieświadomej, irracjonalnej groźby, że ten sukces zniszczy miłość rodzica, który – ujmując rzecz potocznie – “pęknie z zazdrości”. Taki nieświadomy stosunek do sukcesu może powodować, że osoby kreatywne i inteligentne tkwią na nudnych i niesatysfakcjonujących posadach, mając co jakiś czas niejasne podjerzenie, że mogłyby żyć lepiej.

Wygląda na to, że wolimy odebrać sobie możliwości intelektualne, wmówić brak kompetencji i zwyczajnie głupotę po to by wieść życie, które nie zagrozi obrazowi rodzica, które w naszej fantazji go ochroni i nie wzbudzi lęku, że zostanie nam odebrane to, co tak dla nas ważne. Tak jakby bliskie relacje mogły być utrzymane tylko wtedy gdy jesteśmi nieszczęśliwi. Trzymamy się wówczas za ręcę, stoimy w jednym szeregu. Gdy jesteśmy szczęśliwi – nie wiemy co zrobić i boimy się odwetu, ludzkiej zawiści lub jak napisano – utraty miłości. Pragnienie miłości i akceptacji jest bardzo naturalne, ale może też przysporzyć wielu kłopotów gdy łączy się ze zbyt dużą ilością warunków. Definicje tych warunków są wypadkową postaw rodziców i naszej dziecięcej kreatywności. Każdy ma taki “słownik” na własny użytek. Warto go poznać i w kilku miejscach zaktualizować definicje.

Świadomie i nieświadomie o odpowiedzialności.

Odpowiedzialność w kontekście świadomości i nieświadomości to bardzo ciekawy temat. Jeśli uznamy, że człowiek jest świadomy siebie – rozumie i dostrzega wszystkie swoje pragnienia i motywacje – to może podjąć świadomą decyzję na temat ich realizacji. W takim wypadku zachowania ludzi zawsze byłyby wynikiem ich woli: „Zachowuję się tak, bo tak chcę“. W takim wypadku obserwowanie jak ktoś po raz kolejny angażuje się relację opartą na przemocy albo podejmuje inne działania, które mogą być szkodliwe dla niego lub innych, może być bardzo frustrujące: „Znowu to samo! Jakby nie widział co robi!“. Taka osoba może wbzudzać uzasadnioną złość gdyż wbrew zdrowemu rozsądkowi angażuje się w szkodliwe sytuacje. Jeśli świadomość działań byłaby decydująca wystarczyłoby zwrócić takiej osobie uwagę: „Patrz co robisz, to nie będzie dla Ciebie dobre“ i byłoby „po sprawie“. W momencie dostarczenia do jej świadomego pola potrzebnych informacji, stwarzalibyśmy jej możliwość  zmiany postępowania na bardziej korzystne, nikt przecież świadomie nie chce się unieszczęśliwić. Z doświadczenia wynika jednak, że takie dobre rady spełzają zwykle na niczym. Osoba taka rzeczywiście wydaje się nie widzieć tego, co dla obserwatorów jest boleśnie oczywiste. Jeśli uznamy, że osoba ta nie jest antyspołeczna, czyli nie chce świadomie wyrządzać krzywdy innym i nie jest też w świadomy sposób masochistyczna – czyli nie dąży intencjonalnie do sprawiania sobie cierpienia, to na jej obronę możemy przywołać koncepcję nieświadomości. Jeśli bowiem uznamy, że nie wiemy o sobie wszystkiego i nie możemy w pełni rozeznać swoich pragnień i motywacji, to możemy uznać, że nasze działania mogą być powodowane przez coś, do czego nie mamy do końca dostępu. Nie oznacza to jednak, że za to „coś“ nie jesteśmy odpowiedzialni.

Nieświadomość każdego człowieka jest taka jak on sam – indywidualna. Spełnia zarówno pozytywne jak i negatywne funkcje. Pozytywne bo chroni nas przed tym, co może być dla nas zbyt trudne – przechowuje te doświadczenia, które z różnych powodów nie mogą ujrzeć światła dziennego gdyż zakłóciłyby nasze funkcjonowanie. Paradoksalnie z zupełnie podobnych powodów nieświadomość może pełnić funkcje negatywne gdyż utrzymywanie różnych elementów poza świadomością może być nadmiarowe. Jako niewłaściwe mogą zostać „oznaczone“ te pragnienia, które są naturalne i których realizacja mogłaby wpłynąć prozdrowotnie.

Tak dzieje się na przykład z  tematem seksualności – klasyczny obszar nieświadomych pragnień. Z różnych względów pragnienia seksualne mogą zostać „zakwalifikowane“ jako złe i zostać zepchnięte do nieświadomości. W realności może się to przejawiać negatywnym stosunkiem do seksu lub poczuciem, że pragnienia seksualne w ogóle nas nie dotyczą. Jak jednostka może „podjąć decyzję“ na temat oznaczenia seksualności jako szkodliwej? Takiej interpretacji dokonuje się w dzieciństwie: dziecko może na podstawie zachowań rodziców stwierdzić, że odczuwanie pragnień jest niewłaściwe: „Ręce na kołderkę!“. Może być to przekaz poparty faktyczną niechęcią rodziców do seksualności, może być też nieadekwatną interpretacją poczynioną przez dziecko. Dzieci mają skłonność do odnoszenia do siebie tego co dzieje się wokół nich bardzo dosłownie. Stąd na przyklad kolejne klasyczne poczuwanie się dzieci do odpowiedzialności za rozpad małżeństwa rodziców. Dziecko może stwierdzić, że różne złe rzeczy dzieją się z jego winy. Takie przekonanie jest irracjonalne, co jednak nie czyni go mniej psychologicznie prawdziwym – dziecko czuje się złe. I mimo tego, że człowiek w końcu dorasta i na poziomie świadomym wie, że to nie była jego wina wciąż może nosić w sobie – właśnie na poziomie nieświadomym – przekonanie, że jest zły, że inni nie wytrzymują jego obecności i odchodzą. Tego rodzaju nieświadoma fantazja na swój temat może tłumaczyć nieudane związki – no bo jak budować satysfakcjonujące relacje gdy gdzieś „w środku“ ma się obawę, że relacja z nami jest nie do zniesienia? Dlatego jeśli w życiu powtarzają się sytuacje, które zabierają życiu smak, ludzie udają się na terapię.

Na ten moment mojej pracy terapeutycznej najbardziej przekonuje mnie założenie,  że  w procesie terapeutycznym najważniejsze jest to by pacjent mógł opowiadać o sobie komuś, kto nie boi się słuchać, kto wytrzyma jego niepokoje, dylematy i wszystkie te treści, które wydają mu się straszne. Terapeuta, który słucha, dzieli się swoimi spotrzeżeniami i pomaga tworzyć połączenia miedzy teraźniejszym doświadczeniem a przeszłością stwarza warunki, w których osoba poddająca się terapii może poznawać siebie, również w tej nieświadomej odsłonie. Dzięki wspierającej obecnosci terapeuty możemy z mniejszym lękiem eksplorować swój wewnętrzy świat i konfrontować się z tym, że nie jest on tak straszny jak nam się wydawało – w końcu jeśli ktoś może tego słuchać bez przerażenia, to może my możemy go bez przerażenia doświadczyć. Taki rodzaj samopoznania pozwala na większą uczciwość wobec samego siebie i innych. Pozwala na rezygnację z samooszukiwania, z robienia dobrej miny do złej gry, pozwala też na wzięcie odpowiedzialności za siebie i jakoś swojego życia. Można pomyśleć, że koncepcja nieświadomości zachęca do porzucania odpowiedzialności na zasadzie: „To nie ja, to moja nieświadomość!“, jest to jednak nadużycie. Rzeczywiście nieświadomość może utrudniać życie i podejmowanie dobrych decyzji. Przeważnie orientujemy się, że po raz kolejny wpakowaliśmy się w te same kłopoty już po fakcie. Jednak nie zwalnia nas to z odpowiedzialności za swoje decyzje – złe czy dobre. Wiedza o posiadaniu obszaru nieświadomego pozwala na podjęcie działań w kierunku badania tego obszaru, tak by mógł on w większej części zostać objęty świadomą uwagą, by mógł zostać poznany, zrozumiany i „okiełznany“.  Jest to trudna walka, z wieloma potknięciami i przepełniona frustracją, ale też prawdziwie fascynująca. Myślę, że wizja możliwości odzyskania zagubionej części siebie, która niepotrzebnie pozostaje w cieniu, warta jest podjęcia trudu.

Ci którzy nie potrafią kochać. Dwa rodzaje narcyzmu.

Zagadnienie osobowości narcystycznej pomieszcza w sobie ciekawy podział na dwa rodzaje narcyzmu. Pierwszy opisywany był przez Kernberga, który wskazał na osobowość wyróżniającą się zawiścią, chciwością, potrzebą skupiania wogół siebie uwagi. Ten „typ“ potrzebuje innych przede wszystkim po to, by się w nich przeglądać, widzieć błysk uznania w ich oczach lub inne przejawy zainteresowania, które wpływają na jego poczucie własnej wartości. Osoba taka robi wokół siebie dużo zamieszania, przy czym w ogóle nie zwraca uwagi na innych ludzi. Nie słucha też tego co mają mu do powiedzenia dlatego może zupełnie mylnie odczytywać  wysyłane przez nich sygnały. To co narcyz weźmie za zazdrość lub wyraz podziwu może być tak naprawdę znudzeniem lub niechęcią. Z pewnością takie uczucia może wzbudzać narcyz tzw. typu niebacznego. W związku z tym, że właśnie nie baczy on na innych, inni nie mają ochoty na jego towarzystwo. Ponadto narcyz potrafi być zwyczajnie nudny, nie mając żadnej tego świadomości – jest tak skupiony na sobie, że nie widzi reakcji otoczenia i nie ma możliwości modyfikacji swojego zachowania.

Inny typ narcyzmu to tzw. narcyzm nadwrażliwy, opisywany przez Kohuta. W przypadku tej osobowości mamy do czynienia z czymś odwrotnym: osoba jest obsesyjnie wręcz skupiona na reakcjach innych ludzi. Narcyz nadwrażliwy raczej unika sytuacji bycia w centrum uwagi jako sytuacji zbyt obciążającej: zbyt dużo bodźców które mogą zostać (i prawdopodobnie zostaną) zakwalifikowane jako obraźliwe i dewaluujące. Łatwość z jaką osoba taka oznacza reakcje innych negatywnym znakiem jest wynikiem poczucia nieadekwatności. Narcyz ma poczucie pustki, defektu, niedopasowania. Dlatego uważnie poszukuje informacji jak należy zachować się w danej sytuacji by zyskać aprobotę. Wszystko co dzieje się wokół niego jest w jego oczach czymś na jego temat.

Zarówno typ niebaczny jak i nadwrażliwy mają na względzie walkę o poczucie własnej wartości i próby zapełnienia wewnętrznej pustki. Jest to dla nich zadanie trudne i często nie do zrealizowania ponieważ nie potrafią prawdziwie kochać. Nie potrafią prawdziwie zainteresować się drugą osobą, jej uczuciami, potrzebami. Inne osoby służą im do myślenia o sobie. W centrum ich psychologicznego świata są oni sami i dlatego jednostki te często czują się samotne i nie potrafią się z tej samotności wydobyć.

Twórcami pojęć id, ego i superego są angielscy tłumacze. Czy mistrz śpi spokojnie?;)

Id, ego i superego nie są terminami wprowadzonymi przez Freuda. Twórcami pojęć są… tłumacze angielscy, którzy wprowadzili sztuczną terminologię i zamieszanie do teorii. Freud nie tak nazwał wyszczególnione przez siebie elementy psychiki ludzkiej. Twórca psychoanalizy miał w zamiarze wprowadzić metodę, która służyć będzie do poznawania siebie i jako że miała zajmować się treściami osobistymi miała też brzmieć osobiście. Język psychoanalizy miał posługiwać się codziennymi słowami i w ten sposób pokazywać jej odbiorcy, że jest dla niego i opisuje jego życie wewnętrzne. Do opisania procesów psychicznych Freud wybrał słowa, jakich uczymy się w pierwszej kolejności: „ja“ i „to“. Nadał im w języku niemieckim formę rzeczownikową: das Ich oraz das Es. Das Es obejmowało znaczeniem to, co w człowieku niewiadome/ nieświadome. Das Ich to część świadoma, posługująca się wolą. Bettelheim tłumaczy:

Rozróżnienie między ja a tym jest dla nas bezpośrednio zrozumiałe i jasne, i nie wymaga żadnych zgoła psychologicznych wyjaśnień […]Gdy na przykład powiadamy: „ja poszedłem tam“ to wiemy, co uczyniliśmy i z jakich powodów. Kiedy natomiast mówimy: „popchnęło mnie to w tym kierunku“, dajemy wyraz poczuciu, że coś w nas – nie wiemy, co – zmusiło nas do określonego działania.

Podobnie rzecz się ma z superego (wewnętrzna instancja kontroli, coś na kształt sumienia), czyli das Uber – Ich (Nad Ja). Najważniejszy człon w tym terminie to Ich czyli Ja, gdyż ma wskazywać na to, że każdy człowiek jest twórcą swojego „Nad Ja“. Pozwala to na zachowanie emocjonalnego stosunku do tego pojęcia i na zrozumienie, że jesteśmy pod wpływem wymogów własnych, stworzonych w odpowiedzi na to, czego doświadczyliśmy w ciągu życia i jak zrozumieliśmy to doświadczenie.

Tworzenie pojęć to zatracanie więzi z rzeczywistością. Tego najwyraźniej Freud chciał uniknąć.

Tłumacze wytłumaczcie się!:)

Ps. Informacja została zaczerpnięta z wprowadzenia do książki B.Bettelheima „Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni“ (Doskonała lektura!)